Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojego tragicznego losu! zawołała księżniczka. Toby była ostatnia kropla tego kielicha goryczy...
— Jadziu moja — ściskając ją i utulając odezwała się matka — spokoju! chłodu! na miłość Bożą!! Błagam cię! Tak — toby było okropne, ale mogłoby być wybawieniem. Przekonałabyś się nareszcie, że to małżeństwo było i jest niemożliwe.
Spazmatycznie rozpłakała się młoda pani — nadbiegła panna Klara, potrzeba było odcierań, rozsznurowania, spoczynku, kropel, zaklinań matki, aby ten paroksyzm przed wieczorem ułagodzić, by i Jadzia do herbaty wyjść mogła.
Namowy księżny, prośby jej wyrobiły sztuczne uspokojenie — chociaż gniew wrzał w sercu okrutny. Długie szepty z matką miały ten skutek, że nazajutrz rano powołano do księżny Podrobę.
Przez cały dzień poprzedzający rządca chodził zasępiony i niespokojny, a żona łając go i szturgając, nic nad to dowiedzieć się nie mogła, iż ważne rzeczy zachodzą.
— Postawiłem grubo na kartę! zakończył.
Z obawą stawił się stary filut na zawołanie i od progu już zmierzył ciekawem okiem księżnę, która twarz miała dosyć wesołą i nic złego niezwiastującą.
— Chodź-no tu bliżej! odezwała się, kiwając ręką.
Podroba zbliżył się skwapliwie.
— Córka odjechała? spytała księżna.
— A tak — nie ma jej — odparł rządca.
— Zaproścież ją do siebie... dodała pani z tajemniczą miną.
Podroba dziwić się zdawał.