Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem osnuta już intryga, w części przynajmniej tegoż dnia sparaliżowana została.
Przy stole, do którego dnia tego panna Klara nie przyszła — w rozmowie o Zbyszewie, o parku, o życiu na wsi, pan Celestyn będący rozważniejszym jakoś, począł opowiadać o swych wieczornych przechadzkach.
— Gdy się zmęczę nad papierami, rzekł dobrodusznie — muszę jakie pół godziny ochłodzić się i spocząć przechadzając.
Ale — dodał śmiejąc się — miałem też parę razy wcale dziwną niespodziankę. Zdało mi się, że już tu wszystkich znam w Zbyszewie; tymczasem kilka dni temu, dosyć późno wyszedłszy, spotkałem na ławce siedzącą panią, którą z daleka wziąłem za Jadzię.
— Za mnie? oburzona przerwała żona.
— O kilkadziesiąt kroków przecież suknię tylko widząc jasną, mogłem się omylić.
— A! zawołała złośliwie księżna, i któż to był.
— Podszedłszy nastraszyłem tę panią mimowoli — mówił dalej Celestyn — i — musiałem przeprosić. Zawiązała się krótka rozmowa.
— Któż to był? z gniewem zawołała Jadzia.
— Córka pana Podroby — rzekł mąż spokojnie, ale, niktby z powierzchowności ojca i matki nie domyślił się w niej pochodzenia od nich... Bardzo ładna i miła pani.
— Ładna i miła! i miła! powtórzyła Jadzia. Dziwna rzecz, że późnym wieczorem mogłeś się tak dobrze przypatrzyć i zapewne bliższą zrobić znajomość, kiedyś ją tak ocenić umiał.