Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsparta na ręku męża, ukazała się Jadzia, wprost idąc do matki...
Skarżyła się, że jej od rana było niedobrze, ale teraz wszystko już przeszło. Celestyn znowu w roli sługi, pełen troskliwości o żonę, biegał, chodził, czuwał nad nią, a księżna ze łzami w oczach powtarzała:
— Anioł ten mój Jadzia! święta, męczennica!
Uspokojony Landler mógł nareszcie odjechać, i skutkiem wypadku było tylko odłożenie podróży o dzień jeszcze, a wprzężenie Celestyna w jarzmo, które osładzał nowy paroksyzm miłości dla niego.
Jadzia widocznie przy matce okazywała dla niego czułość prawie namiętną, tak, że księżna zakłopotała się w przekonaniu, iż tej nieszczęsnej miłości i zaślepienia końca jeszcze nie ma...
Głośniej niż kiedy Jadzia powtarzała, iż chce mężowi dać koniecznie zajęcie, zupełną moc nad interesami i dóbr zarządem, całkowitą władzę w domu. Matka potrząsała głową, lękając się już sprzeciwiać.
Przed wyborem w podróż ks. Eufrezya miała tę pociechę, że stęskniona do niej Żulieta przybyła z deprekacyą, z przeproszeniem, z zapewnieniem swej najgorętszej przyjaźni i przysięgą, że bez niej żyćby nie mogła.
Dwie przyjaciółki uściskały się, zapłakały, a księżna zamknęła się ze swą dawną powiernicą, mając, jak powtarzała, tysiące rzeczy do powiadania.
— A! moja najdroższa — poczęła, — jak mi ciebie brakło, jak ja tęskniłam do ciebie, nie mając z moich utrapień wyspowiadać się komu!... To małżeństwo, to nieszczęśliwe małżeństwo Jadzi, ona gotowa życiem przypłacić. Ten człowiek, niegodziwy, brutal,