Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— System matki! Zły system — przerwał doktór — trzeba było powoli przyzwyczajać ją do ukrócenia samowoli.
Mąż poruszył ramionami.
— Ale spodziewam się, że państwo po dawnemu się kochacie? dodał Landler...
— Jam się nie zmienił, rzekł trochę urażony Celestyn — a i żonie też nie mam nic do zarzucenia.
— Na ten attak ja nie pomogę — dorzucił Landler, — pan sam musisz być doktorem.
— Księżna mnie posłała — odezwał się już wysiadając przed pałacem Kormanowski.
Jadzię zastali w łóżku rozdraźnioną, ale przytomną i nie tak cierpiącą jak Landler się lękał. Matka z twarzą zmienioną, w płomieniach siedziała przy niej.
Doktór opatrzywszy chorą i coś nic nie znaczącego przepisawszy, zwrócił się do księżny.
— Proszę pani ze mną, rzekł podając jej rękę i gwałtem wyciągając z pokoju... Niech pani małżeństwo samych z sobą zostawi to będzie najlepsze lekarstwo. Inaczej choroba się przedłuży...
Celestyn stał przybity u łóżka, ale żona ani spojrzała na niego.
Landler powagą lekarza precz odesłał pannę Klarę, Celestynowi szepnął, aby nie odchodził, dopóki nie zawrze pokoju, i drzwi zamknąwszy, sam, wyrzekłszy się już kwartetu, pozostał na straży...
Parę godzin upłynęło tak, wśród których siedzący w dalszych pokojach, kilka razy słyszeli podnoszące się głosy... Nareszcie ucichło jakoś i — o cudo — ubrana w prześliczny negliż, blada trochę, żółta nieco,