Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnich słów wysłuchawszy, Jadwiga, odwrócona do niego plecami, nagle krzyknęła przeraźliwie i łkając padła na łóżko... Celestyn rzucił się ku niej — odtrąciła go.
Attak, którego od dawna już nie miała, powracał.
Panna Klara, która głos znany sobie dawniej posłyszała, natychmiast nadbiegła, drugiemi drzwiami wpadła księżna, potrącając Celestyna i z krzykiem śpiesząc na córki ratunek.
Wszyscy rozumieli dobrze, iż jakaś scena małżeńska była przyczyną attaku, a księżna przeklinała męża jako winowajcę.
On sam stał osłupiały, obwiniając siebie.
— Po doktora! — krzyknęła do niego matka... jedź-że natychmiast...
Celestyn wpadł, ledwie chwyciwszy kapelusz, i znalazłszy szczęściem konie zaprzężone, kazał pędzić do Landlera.
Zastał go przygotowującego się do amatorskiego kwartetu, i był mu wcale niemiłym gościem. Rad nierad Landler musiał siąść do powozu.
— Cóż się to znowu stało? pytał po drodze.
— Rozmawialiśmy dosyć spokojnie — rzekł Celestyn, — chociaż przedmiot rozmowy był draźliwy... Jadzia łatwo się porusza... Musiała być usposobiona... nie wiem.
— Otwarcie, kochany panie — przerwał doktor — scena małżeńska? Tak? Zapewne nie pierwsza?
— Owszem... nigdyśmy nie mieli sporu, starałem się być jak najpowolniejszym.