Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podniosła oczy na brata i poczęła uśmiechając się:
— Domyślam się — domyślam! wiadomość ta musiała zatrwożyć rodzinę. Siostra własna pana Kormanowskiego ożenionego z księżniczką... guwernantką u bankiera, i to jeszcze...
Celestynowi usta się szydersko wykrzywiły...
— Być może, iż imby to było przykro — szepnął — ale co do mnie, ja cię w żadnym razie krępować niczem nie myślę. Uczynisz co uznasz za lepsze...
— Uspokój ich — rzekła siostra, — bo ciebie wiem, że nie potrzebuję uspakajać. Dopóki matka żyje, ja jej nie opuszczę. To co mamy starczy nam na skromne utrzymanie; ja zarabiam trochę skromnemi lekcyami na Pradze, na które do mnie panienki przychodzą... Uchowaj Boże ostatecznego sieroctwa — dodała — nie wiem co pocznę... Musimy ten przytułek zachować — kto wie, czy w nim długich mi lat nie przyjdzie tęsknić samej...
Zamilkła — Celestyn począł dopytywać o interesa i fundusze. Z obawą dotykał tej struny, bo rad był siostrze przyjść w pomoc, a to co od ojca odebrał, już się prawie całkiem wyczerpało. Żył z tego...
Na samo wspomnienie o potrzebie pomocy jakiejś od brata, Leokadya podniosła się w płomieniach...
— Na miłość bożą! — zawołała z roznamiętnieniem — gdyby mi jak wyrobnicy pracować przyszło, nigdy, nic od nich... A! grosz ten jałmużny spaliłby mi ręce... Od ciebie wzięłabym go, ale to nie starczy co masz, a nie godzi się, byś został na ich łasce...