Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siostra wciąż łzy ocierała i cisnęły się jej do oczu nowe...
Trzymała rękę brata w dłoni, poczęła mówić żywo...
— Miejże siłę, męztwo, mój Celestynie — nie bądź zbyt dobrym, do czego jesteś skłonnym. Gdy jej nadto będziesz ulegał, jej samej stanie się to szkodliwem. Na twarzy twej widać, że już sam początek walki tej cię wyczerpał, cóż będzie dalej?... Oni cię zabiją, zakolą drobnemi temi ukłóciami mrówczych żądełek, które po odrobinie trucizny wlewają w człowieka, aż źródła życia w nim zatrują. O, mój Boże!...
Brat chciał zwrócić rozmowę... i przypomniał sobie wczoraj od żony usłyszaną wiadomość o postanowieniu Leokadyi przyjęcia gdzieś obowiązków guwernantki.
— Cóż to za plotki o tobie chodzą po mieście? zwrócił się do niej. Słyszałem, że u jakiegoś bankiera miałaś... ale to nieprawda!
— Kto ci to mówił? przerwała Leokadya spokojnie. Jest w tem coś prawdy i dużo fałszu. Tak jest, ofiarowano mi bardzo korzystne miejsce przy dzieciach... bo mnie tam znają przez kuzynkę ich, z którą razem na pensyi byłyśmy. Byłabym z pewnością nie odmówiła — lecz jakże mogę matkę opuścić? Dopóki ona żyje...
Leokadya spuściła oczy na ziemię...
— A! i tego dworku naszego opuścić — nie miałabym siły, chyba z konieczności. Chodzi po nim cień ojca naszego! Nie! nie!... lepiej ta uboga cisza, niż najświetniejsze widoki.