Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciw niemu, usuwając się od wszelkich stosunków — chcą zmienić taktykę. Uznają fakt spełniony, zbliżą się i naturalnie przeciwko mnie intrygować będą.
— Ale cóż oni ci uczynić mogą, gdy raz jesteście połączeni! zapytała Leokadya.
— Mogą nam truć życie — odparł Celestyn z rezygnacyą. Ja do tego jestem zupełnie przygotowany...
— A żona? żona? poczęła naglić Leokadya. Mów mi o niej...
Celestyn zachmurzył się i zamilkł.
— Cóż ja ci więcej nad to powiedzieć mogę, iż kocha mnie, a jest jak była — księżniczką zawsze! Ja z niej dotąd pani Kormanowskiej uczynić nie mogłem — i — wątpię już, bym tego dokazał.
Celestynowi mimowoli otwierało się serce; wiedział, iż siostra go zrozumie, a usta jej nie powtórzą nikomu tego z czego się jej zwierzał.
— Tak, mówił z wolna — Jadzia jest księżniczką, a ja prince consort zawsze... Stosunek to przykry i fałszywy... lecz konieczny. Cierpieć tak, czy inaczej musi każdy, mnie się dostał ten rodzaj katuszy, którą miłość osładza...
Leokadya spojrzała z jakąś wątpliwością w to uczucie.
— Tak, ja ją kocham, potwierdził Celestyn, ze wszystkiemi jej słabostkami zepsutego dziecka i biednego paniątka — kocham ją... Nie jest to może miłość, o jakiej marzyłem — łączy się z nią i góruje politowanie — lecz... jest żoną moją. Dobrowolnie podałem jej rękę, i choćby teraz ona ją miała odepchnąć, ja nie cofnę...