Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla mnie co ty nazywasz męczeństwem, ja walką — wpływ matki, familii, wspomnień dawnych oddziałać musi na nią... Cóż chcesz?... stało się! Brzemię, jakie wziąłem, nosić muszę...
Leokadya słuchała ze łzami na oczach...
— O ty, biedna ofiaro serca! odparła... Nie potrzebujesz już mi nic mówić — domyślam się wszystkiego... Niestety! — związek to nierozerwany, kajdany, które tylko śmierć kruszy.
Zaczęła płakać, szli powoli ulicą zarosłą teraz i nieobcinaną.
Krzaki, które stary p. Joachim co rok na wiosnę sam ostrzygał i oczyszczał, wybujały dziko. Trudno się było przez nie przecisnąć.
Ławka drewniana, na której często ojciec wieczorami siadał odmawiać pacierze — stała mchem porastając; — Leokadya wskazała ją bratu.
— Jedziecie więc na wieś? zapytała.
— Tak, odpowiedział brat. Zapowiadają mi zdanie interesów i gospodarstwa, których ja uczyć się muszę, bo nie mam o tem wyobrażenia. Dotąd grałem rolę zupełnie bierną. Jadzia chce, abym czynnym był...
— Tak i przez to nowych sobie zjednał nieprzyjaciół! dodała siostra...
— Nieochybnie — uśmiechając się rzekł Celestyn. Wiem już z małych wskazówek i tego co słyszałem od żony, że dobra były rządzone więcej dla tych co niemi zawiadowali niż dla właścicieli. Starzy faworyci, których trzeba będzie ruszyć — użyją wszelkich sprężyn... Oprócz tego mam jawnie całą rodzinę przeciwko sobie. Wiem z kilku słów księżny matki, iż krewni, którzy na ślubie być nie chcieli i protestowali