Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlitwie pogrążona. Żyła w innym świecie i potrzebowała nieustannej pieczy córki, bo o nic się nie troszczyła, o niczem nie pamiętała, i o niczem mówić teraz nie umiała, tylko o swym nieboszczyku, albo o życiu przyszłem i Niebiosach. Oznajmienie o przybyciu syna trochę ją z tej apatyi wywiodło. Spłakała się, ucieszyła — spodziewała się go widzieć szczęśliwym...
Leokadyi przyszło na myśl, prowadząc Celestyna, iż w twarzy jego, matka dojrzy może zmiany strasznej; tem się tylko pocieszała, że — oczy wypłakane, wymodlone, niedobrze już widziały...
Gdy Leokadya wsunęła się do pokoju, w którym pani Monika w krześle u okna na książce się modliła, staruszka głowę podniosła...
— A co, dziecko moje? nie ma go? zapytała.
Leokadya wskazała na drzwi ręką. Celestyn wchodził i już był u nóg staruszki, która zachodząc się z płaczu, ściskała go i całowała.
— Ten poczciwy mój Celestyn — że też on o nas nie zapomniał!...
Kazała mu usiąść naprzeciw siebie, i poczęła mu się przypatrywać.
— A to ta podróż cię musiała zmęczyć, bo mi coś mizernie wyglądasz... szepnęła.
— Tak, kochana mamo — w istocie znużony jestem długą podróżą... rzekł Celestyn — ale — zdrów jestem.
— O! i szczęśliwy? i szczęśliwy? niespokojnie się w niego wpatrując, rzekła matka.
Celestyn uśmiechnął się — potwierdzając.
— Bardzo szczęśliwy!