Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powieki, przyszła na pamięć ostatnia bytność pogrzebowa — trumna ojca w dniu wesela.
Dworek wydawał się ten sam, a jednak jakby już opustoszały...
Szedł i stawał. Wtem biała owa postać w ganku podniosła się, odwróciła, dojrzała go i ręce otwarte wyciągnęła ku niemu. Patrzali na siebie z dala...
Leokadya była jak dawniej piękną, lecz zbladłą nieco i znękaną; zmiana w niej wszakże prawie nieznaczącą się wydawała obok tej, jakiej uległ Celestyn.
Na widok tego zwiędłego, przedwcześnie zestarzałego, smutnego brata — jakim go nigdy Leokadya nie znała — przestraszyła się i wykrzyknęła mimowolnie...
Szczęściem okrzyk ten mógł sobie tłómaczyć inaczej.
— O mój Boże! w duchu mówiła Leokadya — oni go zamęczyli!!
Celestyn wywołując uśmiech na usta, szedł do siostry... Uścisnęli się nic nie mówiąc...
— Matka? spytał po cichu przybyły.
— Spodziewa się ciebie — odpowiedziała Leokadya — ale dnia jej nie mówiłam. Obawiałam się, aby ci co nie przeszkodziło...
— Dobrześ zrobiła... rzekł Celestyn.
— Chodźmy — odezwała się drżąc siostra — ja wejdę pierwsza, a ty za mną.
Pani Monika od śmierci męża, którą odchorowała i przebolała straszliwie — była cała w sobie i mo-