Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po długim dosyć pobycie w swoim saloniku z kuzynem, Jadzia wróciła, szepcząc z nim coś i uśmiechając się do niego.
Była pewna, że Celestynowi wyrządziła boleść wielką — lecz nie znalazła śladu jej na jego twarzy.
Na ostatek, uszczęśliwiony swem nadzwyczajnem powodzeniem, książę pożegnał matkę, ścisnął rękę Jadzi, która głośno zapraszała go do Zbyszewa i odprowadziła aż do drzwi, a Celestyn równie uprzejmie wywiódł aż do sieni, i — nie powracając już do salonu, wprost odszedł do siebie.
Matka i córka zostały same, i pewny przeciąg czasu panowało milczenie. Jadzia zasępiona ciągle oczekiwała męża, sposobiąc się mu dać burę — a przekonawszy się, że nie przyjdzie, co ją ostatecznie wprawiło w największą passyę, odezwała się do matki:
— Nie mogłam dziś poznać Celestyna! Był do — niezniesienia; zdawał się chcieć wszystko mówić i czynić na przekorę.
— Bo i ty, kochana moja — trochę go draźniłaś!
— Niecierpliwił mnie temi popisami przed Eustachym, mówiła Jadzia; nie dał mi ust otworzyć Co ja biało, on zaraz malował czarno...
Pocieszając ją ks. Eufrezya uściskała...
— A cóż, Eustaszek? spytała cicho; nie prawdaż, że ci się teraz wydał inaczej?
— W istocie zyskał wiele — odparła córka. Znajduję go bardzo miłym i inteligentnym. Możnaby z niego zrobić wcale niepospolitego człowieka.