Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przeczuwałam to — odparła sucho żona, nie spoglądając ma niego. Ale — proszę cię — jestże to konieczne?
— Konieczne — rzekł Celestyn tonem tak pewnym, że żona się na niego obejrzała. Zdumiał ją objawem tej woli swej stanowczym.
— Zapewne będziesz się widział z siostrą — rzekła po namyśle Jadzia... Właśnie mama mi mówiła, że nie wiem czy z potrzeby, czy dla fantazyi, ma podobno przyjąć miejsce guwernantki u bankiera... nie wiem — zdaje mi się Izraelity, czy ex-Izraelity... Wyperswadujże to jej — boby nas to okryło nową śmiesznością.
Celestyn zarumienił się mocno. Przywiązany był do siostry, i dotknęło go wspomnienie o niej.
— Nową śmiesznością — podchwycił z goryczą — a... więc już ją jakaś poprzedziła?
Jadzia usta zacięła — i zwróciła się do swych książek...
— Co się tycze siostry mojej — dodał Celestyn — ja nie mam żadnego prawa wzbronić jej postąpić jak zechce...
— Możemy wyindemnizować stratę! — sucho odezwała się Jadzia.
— Ale Leokadya od nas — odemnie nicby nie przyjęła! zawołał Celestyn.
Ten opór może po raz pierwszy tak wyraźny, podraźnił mocno żonę... Zamilkła groźnie... Celestyn czekał jeszcze, gdy śpiesznie krzątając się, wyszła do drugiego pokoju.
On został w saloniku, i gdy po kilku minutach żona powróciła, zastając go w tem samem miejscu z twarzą namarszczoną posępnie — popatrzała na nie-