Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Życie z nią za granicą, wśród obcych, stosunkowo było jeszcze stokroć znośniejsze nad to, jakie się im w kraju zapowiadało.
Wprawdzie żona zapewniała go, iż familia musi się przejednać z nimi, że ona potrafi ją zmusić do tego — ale Celestyn wiedział dobrze, iż mu nigdy nie przebaczą. Jeden Rymund na przekorę drugim mógł tę zgodę popierać i dać dobry przykład, ale ten wpływu nie miał i sam ledwie był znośnym księżny rodzinie, choć Rymundowie nad herbem z dawna mitrę nosili.
Księżna matka zapowiadała, że w Warszawie ledwie tyle zabawić mogą, ile Jadzia dla spoczynku potrzebować będzie. Chciała się co najprędzej pochwalić Zbyszewem, w którym ich oczekiwano. Celestyn miał nadzieję w jakikolwiek sposob wyrwać się dla widzenia matki i siostry. Nie mówił o tem żonie, lecz zdawało mu się, że tego wzbronić nie mogłaby ani chciała.
Chciał też zobaczyć Michała i kilku dobrych przyjaciół, po których tęskno mu było...
Lecz zaledwie powozy zaszły przed pałacyk, żona przywołała go, polecając mu tyle i tak rozmaitych posług dla siebie i matki, że cały dzień pierwszy ledwie wystarczył na nie.
Wieczorem znalazł chwilę, gdy Jadzia w swoim dawnym appartamencie się rozpatrywała, i wszedł do niej, korzystając z niebytności matki.
— Jutro, moja Jadziu — odezwał się dość nieśmiało zbliżając — pozwolisz mi się na kilka godzin uwolnić...