Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwilce milczenia, Jadzia śmiejąc się wtrąciła.
— Zkądże mamie myśl ta przyszła, że Eustaszek kochał się we mnie?
— Wiem to z najlepszego źródła — zagadkowo odparła matka, — i że nawet nie przestał się kochać.
— A! to zabawne, — zawołała Jadzia, — nigdybym tej lekkiej istoty o uczucie żadne nie posądziła...
Na tem się skończyło, bo księżna umyślnie rozmowę odwróciła. Celestyn zaledwie się zjawił, miał sobie polecone przygotować dalszą podróż jutrzejszą i dopilnować pakowania tak, jak czuwał nad rozpakowywaniem.
Matka i córka nazajutrz siadły do jednego powozu, a mąż ze służącą do drugiego. Byłby może uniknął tego rozporządzenia Celestyn, bo żona jeszcze o niego była zazdrosną, ale sługa była stara i brzydka.
W podróży miał czas, sam będąc, zastanowić się nad sobą i swem położeniem. Czuł on dobrze, w jak fałszywem był i przykrem, ale wyjść z niego nie widział sposobu... Zbliżanie się do Warszawy przypomniało mu matkę, ojca, siostrę, i te czasy szczęśliwe, te dni jasne, na pół pracy, na pół życiu z rodziną poświęcone. Jakże one teraz wydawały mu się szczęśliwemi obok tych, które przeżywał w męczarni coraz wzrastającej, której końca przewidywać nie mógł!
Miłość dla Jadzi wprawdzie trwała w sercu jeszcze, były chwile, w których ona odżywała — lecz poznał wszystkie jej słabości, doświadczył okrutnego egoizmu, i uczucie dawne pozostało w nim niemal tylko jako wspomnienie.