Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! to są rzeczy proste — zawołała Jadwiga. Kto tyle co ty umie, a głowę ma otwartą, długo nie potrzebuje studyować.
— Bo... wie mama co? — dodała nieuważnie — ja jestem przekonana, że ten ukochany mamy Podroba, więcej tam o sobie niż o nas pamiętał... A ja — nie chcę być oszukiwaną...
Dotknięta ze słabej strony, księżna mimo całego przywiązania do córki, zaprotestowała...
— Jesteś w błędzie — nie ma uczciwszego człowieka nad niego... On mnie z kłopotów wyprowadził, i pewna jestem, że pan Celestyn się bez niego nie obejdzie...
— Zobaczymy! rzekła Jadzia, nie ustępując.
Po obiedzie wypuszczono pana Celestyna na cygaro, a matka z córką rozpoczęły rozmowę o rodzinie...
— Wiesz, że ten biedny Eusteszek, rzekła księżna, który nawiasem mówiąc, zawsze się w tobie kocha — stracił wszystko... Niezmiernie nam go żal, bo zdaje się, że w tem winy jego nie ma — a chłopak jest zdolny, miły i bardzo dystyngowany...
— Żal mi go — odezwała się Jadzia — chociaż dawniej mnie nudził.
— Tak, kiedy byłaś tym swoim... zajęta i rozgorączkowana — przerwała matka. Teraz, gdyś ostygła, wyda ci się inaczej.
— Mama znajduje, żem ostygła? podchwyciła Jadzia...
— Bo to jest w naturze rzeczy — krótko zakończyła księżna.