Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to jedyna czułość, jaką mu Jadzia powiedziała, ale w obejściu się ani znaku jej nie znalazła matka. Na cichą powtórzoną jej uwagę, że Kormanowski zmizerniał — odpowiedziała:
— Tak się mamie zdaje... a choćby nawet pobladł, trochę, to się będzie wydawał dystyngowanym...
Cały ten więc dzień znowu Celestyn spędził na posługach, a przy obiedzie choć się mieszał dyskretnie do rozmowy — ile razy zdania jego i żony nie zgadzały się, natychmiast ustępował i milczał. Jadzia, jak znajdowała księżna, nabrała pewności siebie, śmiałości, dowcipu, i była tak bujnie rozwiniętą, tak zachwycającą, iż nieustannie matka się dziwiła, ściskała i przyklaskiwała. Mówiła wiele, sądziła zuchwale, nie cierpiała, aby się jej sprzeciwiano, i zdawała się bardzo szczęśliwą z tego co wygłaszała. Celestyn też nie szczędził żonie pochwał, i starał się podnosić każde jej słowo... Księżna matka, która go nienawidziła, zdziwiła się sama sobie, iż teraz — mimo niechęci, litość w niej jakąś obudzał.
Z powodu interesów, o których była wzmianka, Jadzia objawiła zdanie, iż ponieważ mama była łaskawa oddać im klucz Zbyszewski, Celestyn za powrotem zaraz się musi zająć interesami i gospodarstwem.
— Ale najprzód pozwól mi się obeznać z niemi i rozpatrzyć, odparł mąż łagodnie. Zapewne, że to jest moim obowiązkiem być ci pomocą — lecz wprzód nauczyć się muszę tego, o czem nie mam jeszcze wyobrażenia...