Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn o tyle tylko się wyemancypował, że spragniony herbaty wziął ją z sobą, a Jadzia pognała go przestrogą, aby nią pudełek nie pooblewał.
To służebnictwo nieme Celestyna, posłuszeństwo jego i zahukanie, nawet księżnę jakoś uderzyło nieprzyjemnie, i szepnęła — że należało mu dać dopić przynajmniej, nie wypędzając go znowu.
Tak zszedł wieczór cały, a że matka i córka bardzo dużo do mówienia z sobą miały, postanowiono, aby nocowały w jednym pokoju. Celestyn zająć miał osobny....
Wkrótce też pożegnał księżnę, która uważała, że dając żonie dobranoc, nie w twarz ale w rękę ją pocałował, ona zaś niby się pochyliła ku niemu, jakby miała zamiar musnąć czoło jego ustami — ale czasu na to nie było...
Najmniejszy ruch, skinienie, słowo nie uszło uwagi matki, która w duszy cieszyła się z tego co widziała... Nie spodziewała się, aby niespełna rok tak tę gwałtowną miłość ostudził. Nazajutrz cały dzień miano pozostać we Wrocławiu, bo księżna płócienne rzeczy kupować zamierzała. Celestyn stawił się do śniadania, a po dniu księżna jeszcze go bardziej zbladłym znalazła.
Miał zamiar korzystając z tego spoczynku obejrzeć miasto, kościoły, ratusz — ale Jadzia się temu oparła.
— Proszę cię — to fantazya, co tu może być godnego widzenia w tym Wrocławiu dla nas, co z Włoch i Paryża powracamy? Powtóre ja ciebie ciągle potrzebuję, i wiesz, że się obejść bez ciebie nie mogę...