Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Eufrezya gryzła wargi.
— Zdaje mi się, rzekła cicho — że on dawniej jakoś świeżej i lepiej wyglądał... Znalazłam i w nim zmianę.
— Być może — odpowiedziała Jadzia, — zdrowie ma dosyć delikatne...
— Tego przewidzieć było trudno, boć wychowanie pieszczone być nie mogło — dorzuciła księżna.
Córka zaczęła już mówić o czem innem. Tymczasem znoszono niezliczone pakunki, ludzie się kręcili, a wpośród nich przesuwał się Celestyn ciągle zakłopotany, zajęty, nie mając czasu przyłączyć się do towarzystwa.
Parę razy przychodził coś szepnąć żonie, która go natychmiast po coś wysyłała, posługując się nim ciągle.
Kazano podawać herbatę, a że wszystkie drobne takie gospodarskie zajęcia Jadzię nudziły i wcale się do nich wziąć nie umiała, powołany został Celestyn do przygotowania herbaty. Z uśmiechem wyciśniętym na ustach bladych wszedł pośpiesznie spełnić tę funkcyę do której był nawykły, a księżna przez jakieś uczucie politowania czy ciekawości parę razy go zagadnęła. Celestyn silił się na odpowiedzi w myśl żony — co nie zapobiegło temu, iż natychmiast z poprawkami i objaśnieniami przerywała mu prawie mówić nie dając.
Kilka razy tak odprawiony mąż, usiadł trochę z boku do herbaty, ale tej mu Jadzia wypić nie dała, chcąc matce pokazać sprawunki, które dla niej przywiozła.
— Zmiłuj się, idź ty sam i dopilnuj... herbata ci nie uciecze... bo mi służąca wszystko poprzewraca...