Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadzia prawie w tejże chwili odwróciła się do niego wydając rozkazy.
— Proszę cię Celestynie, idźże dopilnuj, aby mi moje tłómoki zniesiono wszystkie i aby znowu co nie zginęło... A! moja torebka! poszukajże mi torebki... Zadysponuj herbatę... Gospodaruj — bo ja nie mam ani głowy, ani czasu.
Celestyn spełniając polecenie, ruszył się natychmiast, wyszedł z pokoju i zniknął.
Matka i córka zostały same... Ks. Eufrezya ponawiała uściski i pocałunki, patrzała na córkę, i uradowana nią, powtarzała zachwycona:
— Wiesz, żeś urosła i wyładniała! Słowo ci daję... O! moja Jadziu, jakżem szczęśliwa, że cię mam znowu... No — a ty rada jesteś ze swej podróży?
Nie śmiała zapytać o męża.
Jadzia się zarumieniła.
— Pisałam mamie — zaczęła mówić śmiejąc się — podróż była zachwycająca, nauczająca — i mój dobry Celestyn...
Matka badająco spojrzała na nią.
— O! proszę nie wątpić — dodała córka: Celestyn jest bardzo dobry, łagodny, przywiązany do mnie...
— Niewielka zasługa — rzekła matka, — kto ma taką żonę jak ty... na klęczkach ci służyć powinien.
— O! na klęczkach, to znowu nie! poczęła Jadzia; — sprzeczaliśmy się nieraz — ale zawsze kończąc najlepszą zgodą.
— Sprzeczali? wy?? oburzyła się matka — on śmiał?
— Ale, kochana mamo... w rzeczach naukowych on ma swe zdanie, a nawet bywa uparty... co nie przeszkadza mu kochać mnie.