Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Eustachy na wspomnienie męża uśmiechnął się.
— Spodziewam się, rzekł, iż szczęśliwy ten pan... przynajmniej w miodowych miesiącach z wolą swoją objawiać się nie będzie.
Księżna tylko spojrzała na niego.
— Przyznam się odparła, że o tym panu, jak go zowiesz, wiem bardzo mało z listów Jadzi. Może to dowodzić, iż jej przynajmniej nie zawadza... Ona zdaje się szczęśliwą i wszystkie jej korrespondencye tego dowodzą... ale — zobaczymy...
Ks. Eustaszek skłonił głowę.
— Byliśmy wszyscy bardzo radzi, aby istotnie maryaż ten ziścił nadzieje księżniczki, chociaż... chociaż...
— Chociaż!! powtórzyła ks. Eufrezya, i zwróciła na piękny strop uwagę kuzyna.
— To ze wszystkiego najlepsze, dodała, od sufitu zwracając się znowu nagle do Jadzi — że ona zdrowszą się czuje, pokrzepioną, i że jej to powietrze włoskie bardzo dobrze posłużyło...
Usiedli. Rozmowa dziwnie plątana, choć się zwracała do różnych przedmiotów, ciągle potrącała o księżniczkę.
— Niech się księżna nie dziwuje, rzekł w końcu Eustaszek: że ja się tak troskliwie dopytuję o wszystko co się mojej kuzyneczki tycze... Była to zawsze moja potajemna passya... kochałem ją. Nieszczęściem nie mogłem nigdy pozyskać łaski w jej oczach... Westchnął.