Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje mi się, żeś trochę sam winien temu — rzekła matka po cichu. Draźniłeś ją, sprzeciwiałeś się jej, a ona była naówczas w takiem usposobieniu.
I z uśmiechem dodała patrząc na podłogę:
— Któż wie? może teraz będziesz szczęśliwszy?
Lecz wnet w żart to obróciła... ks. Eustaszek wynurzył gorące swe i teraz nawet nie ostudzone uwielbienie dla Jadzi. Znajdował ją genialną, znajdował piękną, wdzięczną — uroczą. Dla niego, jak powiadał, drugiej jej podobnej na świecie nie było...
— Wszystko to trochę po niewczasie uznałeś — gdyśmy ją stracili! westchnęła matka.
Spojrzeniem wszakże żywem zdawała się mówić przeciwnie, że nic jeszcze straconego nie ma...
— Jak tylko ta droga moja Jadzia powróci przyjeżdżaj do nas... Proszę, pewna jestem, że i ona ci będzie rada, bo — zawsze lubiła cię, choć zbliżyć się nie mogliście. Samotność długa z tym mężem, który jest trochę pedant, musiała ją znużyć...
Ks. Eustachy oświadczył się z gotowością przylecenia na skrzydłach, jak tylko księżniczka powróci.
Mówiono o rzeczach wielu. Księżna nawiasowo ubolewała nad niezmierną kosztownością podróży, a choć winy tych nadzwyczajnych wydatków nie przypisywała — „temu panu“ — czuć było, że nie kogo innego tylko jego nią obarczała.
— Jadzia w tem nie miała doświadczenia... a jej towarzysz — mówiła, — trudno by ją w tem zastąpił i umiał powstrzymać. C’etait si neuf pour lui! Mnie Jadzia towarzyszyć sobie nie pozwoliła! Mniej-