Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie nadszedł był list Jadzi oznajmujący o zwróceniu na Paryż drogi, przeciwko czemu nic nie miała matka, i chciała korzystając z tego dla siebie żądać małych sprawuneczków. Już zasiadała do odpowiedzi, myśląc jak u Podroby wymoże nową przesyłkę pieniężną, gdy — oznajmiono gościa.
Był to przybywający na zwiady ks. Eustaszek, którego rodzina wysłała do Zbyszewa. Za pretekst mu służyła chęć zwiedzenia rezydencyi, o której wyrestaurowaniu i upięknieniu mówiono wiele...
Nie było znać na nim bynajmniej, że świeżo utracił ostatni majątek, i spadłe z niego długi ciążyły na nim jeszcze. Otaczała go taż sama elegancya, cechowała ta sama co dawniej lekkomyślność.
Gdy go oznajmiono, księżna się uśmiechnęła znacząco, pobiegła poprawić strój i włosy, które z powodu żywości jej zawsze bywały w nieładzie, i pośpieszyła do salonu świeżo pięknym rzeźbionym sufitem przyozdobionego, na powitanie kuzynka.
Eustaszek bardzo zręcznie rozpoczął od uniesień i pochwał nad smakiem nieporównanym, z jakim Zbyszew umiała księżna przystroić. Zachwycało go wszystko. Powiadał, że po całym świecie głoszono już o tem gnieździe, jakie troskliwa macierzyńska ręka dla ukochanego dziecięcia usłała...
— Słyszałem, dodał, że księżniczka (familia inaczej jej dotąd nie nazywała) wkrótce już ma powrócić.
— Spodziewałam się jej w istocie bardzo wprędce, odpowiedziała księżna; ale — nie wiem prawdziwie, czy mąż, czy ona, zażądali po drodze być w Paryżu. Spóźnią się więc o kilka tygodni.