Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A no! rzekł cicho — jakoś to będzie, przy łasce bożej. Zobaczymy! zobaczymy! Zapowiada się nowy regiment, bo księżna dobra wszystkie córce oddaje. Imci pan Kormanowski ma się sam zajmować gospodarstwem i interesami.
— A po cóż ty? krzyknęła jejmość.
— Jeszcze niewiadomo, co z nami będzie — cicho, odchrząkując i oczy spuszczając, odparł Podroba. A nuż nie będę miał szczęścia się podobać jaśnie panu? No, to pójdziemy sobie innego szukać chleba.
Mówił to z taką rezygnacyą, jakby nie bardzo wierzył we własny prognostyk.
— A niedoczekanie jego! tego jakiegoś przybłędy! podniosła głos Podrobina — prędzej on ztąd jeszcze wyniesie się niż my!!
Rządca znacząco chrząknął, dając znać żonie, aby tak głośno nie wywoływała myśli swoich. Zbliżył się do stolika i począł cicho:
— Bóg-ci to tam święty wiedzieć raczy co z tego wyrośnie — ale jabym w jego skórze być sobie nie życzył. Stara go po dziś dzień nienawidzi, a gdy się pozbyć będzie mogła... da na wotywę! Familia tylko czeka ich powrotu, aby na niego ze wszech stron uderzyć; bo powiedziano jest, że oni nienawistne i małżeństwo rozerwą. Ks. Marcin toż samo mówi. No cóż? uparła się księżniczka, dali jej go, miała się czas nacieszyć... pójdzie intrygant z kwitkiem! O! pójdzie!
— A jeśli ona go kocha? odezwała się Milka.
Jejmość ruszyła ramionami, a Podroba zrobił minę osobliwą.