Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spocząć trochę, odetchnąć tem powietrzem balsamicznem, a ja się nacieszyć niemi, bo tu nam nikt nie przeszkodzi.
Myśl jakaś musiała przebiedz księżnie przez głowę, gdy to mówiła, bo twarz jej namarszczyła się, ale natychmiast wyjaśniła znowu.
— Mój kochany panie Podroba — dodała, — przygotujże się do tego, żeby przyjąć nowego pana, bo ja, jak wiesz, klucz ten oddałam Jadzi, a ona chce, aby mąż miał zajęcie, i zapowiada, że wszystko poruczy jemu...
Podroba się uśmiechnął, kłaniając.
— Rozumie się, rzekł chłodno, iż wszystkie rozkazy W. Ks. Mości i wola jej będzie spełniona — ale nierychło nowy pan da tu sobie radę i będzie mógł się rozpatrzyć. Księżna pani wie najlepiej co to tu za interesa poplątane, jakie ciężkie gospodarstwo, i co ja miałem biedy nim się jaki taki ład wprowadziło... Chociaż nie mam szczęścia znać JW. Kormanowskiego, a jużci jak najlepiej trzymam o nim, ale to pono człowiek książkowy, a rozum największy nie zastąpi doświadczenia, i kto gospodarstwa i interesów nie tykał...
— Ależ poczciwy stary Podroba pomagać mu będzie! dorzuciła księżna wesoło.
— Z duszy i serca, jak na wiernego sługę domu Jaśnie Oświeconego przystało... rzekł z pokorą, uginając się Podroba...
— Byle się im po tych Włoszech i zagranicy u nas podobało! zawołała księżna, ręce składając. Ty najlepiej wiesz, boś mi w tem był prawą ręką, co ja tu miałam biedy, żeby Zbyszow wypiękniał... tyle lat nie mieszkaliśmy, dużo się zapuściło...