Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie Bóg skarze, przerwał żywo rządca, że w tem winy mojej nie było. Nie mogłem na wszystko starczyć, nie chcąc nadaremnie ani pieniędzmi, ani robotnikiem szafować kiedy to pustką stało...
— Ja cię też wcale nie obwiniam — dodała księżna. Teraz, chwała Bogu, wszystko w porządku...
— A co to kosztowało! westchnął Podroba.
— Byle tylko kontenci byli...
— To jest, nasza księżniczka, dodał rządca, boć JW. Kormanowski nie będzie pewnie wymyślał.
Było złośliwości trochę w tej uwadze, lecz widać, że stary znał księżny usposobienie lub je odgadywał, gdy sobie mógł to pozwolić.
Księżna zagadała o czem innem.
Szli tak z wolna ku dworowi, który dziwnie trochę wyglądał, ale był oryginalny. Widać na nim było starą jego budowę i nowe przerabiania. Okna nierówne, drzwi różnej wielkości, wschodki, galeryjki, pięterka przybierały kwiaty, powoje i różne rzeźby z drzewa, które zakrywały niepiękne i poczerniałe ściany. Z wielkiem staraniem pozasmakowywano nie tak brzydotę jak trywialną powierzchowność budowy, która miała w sobie coś fantastycznego. Księżna sama z pomocą architekta wykonała te upiększenia, jedyne, jakie były możliwe... Murowane skrzydło odbijało od starego domostwa dosyć niesmaczną architekturą, a ta się zmienić na prędce nie dała.
Wewnątrz dwór był niemal wspaniale urządzony i z wielkim smakiem, bo na tym ks. Eufrezyi nie zbywało.
Kilka dużych sal trochę nizkich, mnóztwo pokojów i pokoików, a w murowanej części appartamenta