Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciała ona posłać po Celestyna koniecznie, lecz ojciec jakby się tego domyślał, powiedział jej, aby się nie ważyła go niepokoić.
— Wiem, szepnął po cichu, iż w tych dniach ślub jego się odbędzie — niechże mu moja choroba nie zatruwa tych chwil. Ja go z daleka błogosławiłem i błogosławię. Zakazuję ci mu oznajmować.
Córka musiała się do tego zastosować. W samą wigilię wesela, wieczorem stary p. Joachim ująwszy w zimne dłonie rękę żony, która przy nim siedziała, spojrzawszy na stojącą tuż córkę, spokojnem westchnieniom żywot poczciwy zakończył...
Niechcącą wierzyć w ten zgon, biedną staruszkę musiano gwałtem od zwłok oderwać, a doktór poszedł czuwać nad nią. Starania wszelkie o pogrzeb i przygotowania do niego spadły teraz na Leokadyę, która miała jeszcze dość siły, aby obowiązkom tym podołać.
Nie miała nikogo coby ją wyręczył; a bratu — nie chciała śpieszyć z oznajmieniem o nieszczęściu...
W tym samym pokoiku, w którym niegdyś p. Joachim pacierze odmawiał, na skromnym tarczanie złożone były zwłoki jego, gorejącemi otoczone świecami. Kilka wazonów ustawiła przy nich córka własnemi rękami... Zapłakana klęczała, patrząc na wypogodzone ojca oblicze i modliła się — gdy pod wieczór drugiego dnia, właśnie gdy trumna była spodziewana, w spokojnej uliczce dał się słyszeć turkot powozu...
Cała w myślach swych i cierpieniu, Leokadya nie byłaby zwróciła na to uwagi, gdyby sługa nie przyszła jej oznajmić, iż — jacyś państwo do dworku zajechali.... W chwili gdy pan Celestyn drżący wysiadał z powozu i miał rękę podać żonie, oczy jego