Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Marcin czując się słabszym niż kiedykolwiek, skłopotanym, zbiedzonym, nie znalazł na to innej rady nad wzmocnienie się winem. Rymund pilnował go i napełniał kieliszek, a wyzywał do spełniania go z sobą, i skutkiem tych libacyj w końcu opiekun zarumieniony, uczuł wstępujące w siebie męztwo i determinacyę. Zdawało mu się na chwilę, że gotówby był stawić czoło choćby całej sprzymierzonej przeciw sobie klice, a w duchu powtarzał ciągle: — Pal ich dyabli!!
Śniadanie przedłużyło się więcej niż obrachowano. Pani młoda szepnąwszy coś mężowi i matce, wstała, prosząc, aby wszyscy zostali u stołu, póki ona nie powróci. Szła się przebrać. Przed wieczorem chciała koniecznie być na Pradze, nazajutrz wyjeżdżali za granicę...
Gdy się to działo w pałacu, na Pradze od powrotu Leokadyi, ojciec stary ciągle nieswój i uskarżający się na ból głowy, coraz się czuł gorzej. Rumianek pani Moniki nie pomagał, zawezwano doktora Maniszewskiego, staruszka, który z p Joachimem był od dawna w stosunkach... Ten nieprędko przybywszy, zastał starego w łóżku, z gorączką silną, i choć pocieszał, że ona prędko przejdzie, a składał ją na gastritę, przed panną Leokadyą na osobności wyznał, że go za późno wezwano.
— To bo się już dawniej począć musiało — rzekł, — ale stary, silny, choć się powinien był położyć, włóczył się i dźwigał — a teraz... choroba górę wzięła...
Na zapytanie czy nie ma niebezpieczeństwa? Maniszewski odparł, że sumienny doktór nigdy nie może za nic ręczyć.