Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

codziennie się wymykać do Warszawy; upłynął więc tydzień nim się mogła zobaczyć z bratem, i musiała przybyć tak rano — aby mu nie przeszkodzić stawić się na zwykłe śniadanie do pałacu.
Z płaczem rzuciła mu się siostra na szyję, a gdy oczy podniosła i wpatrzyła się w niego, nie mogła wstrzymać się od lekkiego wykrzyku, tak go znalazła zmienionym. Nieustanne wzruszenia, wrażenia, niepokój, codzienne prawie upokorzenia, które potrzeba było znosić w milczeniu — podziałały tak na Celestyna, iż zdawał się chorym prawie. Piękna twarz jego zbladła była, oczy zapadły, ruchy stały się jakieś gorączkowe i niepewne...
Celestyn zapytał najprzód o ojca i matkę... Leokadya uspokoić go chciała, lecz mimowolnie w uniesieniu wydała się z tym smutkiem, który z domu przyniosła. Nawzajem zaczęła go rozpytywać o niego, o księżnę, o rodzinę, a Celestyn pokrył wszystko, unosząc się nad sercem Jadzi, nad jej przywiązaniem, nad ofiarami, jakie dla miłości jego czyniła.
W pokoju, w którym siedzieli, na biurku stała piękna akwarella wyobrażająca Jadzię, niezmiernie do niej podobna, choć trochę wyidealizowana. Leokadya nie mogła się powstrzymać, aby nie zbliżyć się do niej, nie wpatrzyć — i nie ukryła wrażenia wstrętu, z jakim się odwróciła wprędce od kobiety, której przebaczyć nie mogła, że jej odebrała brata. Rodzeństwo niedawno połączone z sobą tak blizko i serdecznie, teraz stało przy sobie obce, nie rozumiejąc się już i zbliżyć nie mogąc... Celestyn milczał, gdy mu siostra opowiadała o rodzicach, Leokadya chłodno i z widoczną niechęcią słuchała o księżniczce...