Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nacya, jaka siła postanowienia, co za przytomność umysłu!!
— Przymioty cenne bardzo — zapewne, pośpiesznie zawołała hr. Roza, — tylko dla męża niewygodne... Rola jego w przyszłości nie do pozazdroszczenia...
— Ale hrabina sama powiadasz, że go po rękach całuje! odparł Eustaszek.
— I będzie go całowała po rękach, a za nos prowadziła...
— Innej też roli taki jegomość się spodziewać nie mógł — rzekł hr. Tymoleon; — miejsce jego pod pantoflem...
Gospodyni powąchała wody kolońskiej; spojrzała na syna znacząco i z czułością szepnęła:
— My biedne matki, co kochamy nasze dzieci... — uczymy je za wczasu... być despotami...
Dyplomata w uśmiechu ukrył ziewanie. Wszystkie te sprawy familijne mało go obchodziły.
Rozmowa po raz wtóry wyczerpana byłaby może zmieniła kierunek, gdyby w tej chwili nie zaszeleściało we drzwiach i księżna Eufrezya z pośpiechem nie wkroczyła do salonu. Biedna ta zawojowana matka, miała twarz tak wesołą, ożywioną, jakiej od dawna u niej nie widywano...
Dla niej wszystko już było zwyciężone i skończone, ofiara miłości własnej dokonana. Widziała córkę szczęśliwą, karmiona była codzień wdzięcznemi jej uściskami — nie pragnęła więcej. Rada była przyśpieszyć rozwiązanie, podróż poweselną, aby te swoje, jak je nazywała, dzieci, widzieć co prędzej z powrotem. Krzątała się więc niezmiernie około