Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rymund milcząco wskazał na mówiącego, który udał, że tego nie widzi...
— Wszystko to, z politowaniem poczęła gospodyni domu — są przypuszczenia... domysły... Wszakżeśmy długo w rzeczywistość tego związku uwierzyć nie chcieli... Tymczasem ona postawiła na swojem.
— Ale jeszcze bo nie — przerwał hr. Tymoleon. — Ba! ludzie się od ołtarza rozchodzą...
Uwadze tej towarzyszyła mina tak znacząca i tajemnicza, iż wszyscy się zwrócili ku mówiącemu, spodziewając się posłyszeć coś więcej.
Hrabia chrząknął i zamilkł.
— A o tem żeście państwo słyszeli — ozwał się ks. Marcin, który tego dnia dziwnie był gadatliwy, — że księżniczka powołała sama kogoś z heroldyi i kazała formalną genealogię Kormanowskich wygotować!!
Ks Eustachy zrobił minę szyderską.
— Cóż tedy? doszli do tego bajecznego pana kasztelana?... spytał.
— Doszli — doszli — jest i jeden ks. officyał, i urzędników różnych co niemiara...
— Cóż to kosztowało? wtrącił złośliwie hrabia Tymoleon... boć genealogie takie darmo nie przychodzą?
Rymund z pewną złośliwością od kart się odwrócił do pytającego i potwierdził.
— Pewno — hrabia to wiesz dobrze! Żona zagadniętego tak niegrzecznie, zarumieniła się; on sam udał, że nie rozumie.
— Ja, powtarzam — dokończył ks. Eustachy, — że istotnie z uwielbieniem jestem dla tej Jadzi... Proszę, gdyby to inaczej było pokierowane, co za determi-