Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Toby było niczem, ale księżniczka co narzeczonego po rękach całuje, wtrąciła hrabina Roza, nie ma wątpliwości, że mężowi porobi zapisy... Nie oparliście się jej w jednem, to i w tem nie potraficie.
— Ja sądzę, że on by ich nie przyjął! rzekł ks. Marcin.
Śmiech wybuchł i zmieszał go; tylko Rymund namarszczony, potwierdził zdanie opiekuna.
— I ja jestem tego zdania!...
Ruszano ramionami...
— Zagarnie on wszystko — dodał cicho książę Herman...
— A gdyby i prawnie się nic nie zrobiło — począł ks. Eustachy — to! to! księżniczka ma gusta i fantazye pańskie, a ten chłystek głodny wszystkiego czego nie kosztował, pewnie jej prędzej dopomoże do trwonienia niż powstrzyma...
— A pałacyk w Warszawie? zapytał Tymoleon, — czy księżna sobie ekscypowała?
— Zdaje się, że nie... rzekł opiekun. Jak tylko z wycieczki powróci małżeństwo, księżna chce mieszkać z nimi...
Spoglądano po sobie...
— Ja tylko za to ręczę i gotowem zakład trzymać — wstając z krzesła, zaintonował Eustaszek — że wszystko to nie potrwa długo... Romans to wcale co innego, można go jakiś czas prowadzić bez wstrętu z ładną garderobianą i z przystojnym pisarzem prowentowym, ale pożycie rzecz różna; w niem występują dopiero sprzeczności obyczaju, pojęć, i ktoś taki jak księżniczka Jadwiga rychło się przesyci Antinousem — zapragnie...