Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziewczyna bo wprost oszalała, poczęła siedząca na kanapie hrabina Roza. Mówić z nią rozsądnie nie można. Rozkochana jest w nim tak, że, słowo daję, wiem to od panny Klary i od matki — ona! ona go po rękach całuje! Ktoż to coś podobnego widział przed ślubem!...
— Ja znajduję, że to bardzo dobry znak — rzekł szydersko książę Eustaszek... Po ślubie wprędce się jej sprzykrzy. I dziś — jak się mnie zdaje — już potrzeba z rezygnacyą patrzeć na ten maryaż, starając się tylko, aby go później jak najrychlej rozbić...
— No — nie wiem — odezwała się Żulieta. Prawda, że te gwałtowne przywiązania z natury swej są krótko trwałe — ale pierwsza miłość... no! i także ładny chłopiec...
— Co za ładny? mruknął ks. Herman, oczu od kart nie odrywając... Lalka sztywna... lalka...
— A no, rzekł Rymund — piękności mu zaprzeczyć niepodobna — no — i nie głupi — i w salonie jakby się do niego rodził.
— Bardzo przepraszam — wtrącił żywo ks. Eustachy. Są pewne odcienie, które tylko bystrzejszy wzrok chwyta...
— A ja go nie mam? zapytał Rymund.
— Nie, szanowny Litwin go nie masz — odparł śmiejąc się Eustaszek... Dla nas zaś ów pan Celestyn, mimo że gra nieźle swą rolę, na pierwszym kroku zdradza się jako intruz. Uważałem — dodał z uśmiechem — że narzeczona, której bardzo idzie o to, aby wyglądał dystyngowanym, ciągle po trosze musztrować musi...