Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Herman, który słuchał trochę, trzymając karty do zadania w reku — spytał chodzącego Marcina:
— No, więc kiedyż wesele? kiedy?
Opiekun stanął, z lekka potrząsając ramionami...
— Indult się wyrabia — rzekł...
— Toć przecię indultowi mogliście przeszkodzić — dodał Herman.
— A mogli, zamruczał mąż hrabiny Rozy — pewnie że mogli.
— Zwlec mogliśmy — rzekł ks. Marcin, — a przeszkodzić nie było sposobu. Zresztą matka płacze i powiada, że już dłużej Jadzi się sprzeciwiać nie może, — a dziewczyna gotowa na wszystko...
— Wszystko!! powtórzył ks. Herman. — Waćpan bijesz moje kiery?
— Biję, bo słucham o indulcie! odparł Rymund.
— Dzisiejsza taktyka — począł Eustaszek, — powinna się ograniczyć do tego, by nieunikniony ów maryaż przyśpieszyć, a potem go jak najrychlej doprowadzić do absurdum....
Rymund głośno się rozśmiał.
— A potem z rozwódką w. książęca mość gotów się jesteś ożenić? zapytał.
Eustaszek ruszył ramionami...
— Więc kiedyż, gdzie i jak ten ślub? pytał z oburzeniem hr. Tymoleon.
— Wprędce — wprędce — westchnął ks. Marcin; — ja tam nie wiem, ks. Jadwiga stanowi o tem, a matka na wszystko się zgadza... W początkach, dodał, moja pupilka życzyła sobie na złość nam wszystkim ślub