Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rymund, do którego się stosowała ta wymówka, uśmiechnął się.
— Nie zrozumiałem inwitacyi, odparł, — i godzi mi się to przebaczyć, bom cały był sercem i duszą w kondolencyach nad naszą familijną katastrofą!
Szydersko naśladując wzdychania ks. Marcina, Rymund także tchnął i prychnął śmiechem...
— Nie o naszego robra tu chodzi, któryśmy na głowę przegrali — dodał, ale o klęskę poniesioną na innem polu... Mieliśmy viribus unitis murem stanąć przeciwko księżniczce Jadwidze i jej nieszczęśliwej matce, przeciw temu obrzydłemu p. Celestynowi, mieliśmy poruszyć wszystkie sprężyny, ruszyliśmy je, i tak się nam nie powiodła kampania... Pobici! pobici na głowę!
Mówił niby podzielając uczucia rodziny, lecz w istocie z nich szydził. Ale znano go jako człowieka wszystko w świecie, nawet własne nieprzyjemności, nawykłego w żart obracać — i nie miał mu nikt tego za złe.
— Księżniczce Jadwidze — wtrącił głośno Eustaszek — potrzeba przyznać siłę woli i wytrwałość doprawdy godną lepszej sprawy...
— Przepraszam, że ja moje zdanie powtórzę — rzekł stając książę Marcin.
— Moje! z przyciskiem szepnął Eustaszek, spoglądając na gospodynię.
— Ja zawsze mówiłem, ciągnął dalej opiekun — bom znał pupillę moją, że opór w niej wywoła tylko upór... To było do przewidzenia... Tymczasem starano się ją draźnić, i stało się com przepowiadał: spotęgowano w niej tylko samowolę!