Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn przeciwko zabraniu przeznaczonego mu kapitału, zaprotestował gorąco. — Ojca twarz się zarumieniła gniewnie.
— Pod błogosławieństwem ci nakazuję wziąć — zawołał — inaczej byłbyś na łasce ich... tego ja znieść nie mogę... Z głodu nie umrzemy... trzeba ci męczarni oszczędzić. Lecz — dodał z rosnącą energią — widywać się nie możemy i nie będziemy, aż dopóki wszystko się nie skończy...
To mówiąc wstał p. Joachim, dobył kluczy i powtórzył głosem poruszonym: — Pod błogosławieństwem! pod błogosławieństwem! Bierz i — niech Bóg ma miłosierdzie nad tobą, biedna ofiaro...
Drżącemi rękami dobył stary pieniędzy i gwałtem je wcisnął Celestynowi, — łzy mu się zakręciły w oczach, wskazał na drzwi...
Tu więcej wzburzona niż rozczulona czekała Leokadya... Drzwi niedomknięte pozwoliły jej całą wysłuchać rozmowę. Zdumiona była postępowaniem ojca, a niemal gniewna na brata, nad którym nawet litość jej osłabła bardzo... Obwiniała go o nieprzebaczoną słabość...
Gdy Celestyn krokiem niepewnym, przygnębiony wysunął się od ojca, Leokadya przyjęła go, z dala stojąc, surowem wejrzeniem wymówek pełnem. Z dala poczęła iść za nim do jego izdebki.
Tu stanęła w progu — nie cisnąc się jak dawniej do Celestyna.
Poznać mógł, że w sercu jej zaszła zmiana uczuć dla niego.
— Tak więc — odezwała się ponuro — poświęciłeś jej wszystko... Ojca, matkę, — o sobie nie mówię, bo