Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to za plotki? jaką to potwarz rzucono na ciebie?... Ty — zaręczony z księżniczką? Ty? Co to jest! Celestynie... mów... patrz co się ze mną dzieje?
Widok drżącego starca z razu Celestynowi odjął mowę... Powoli potrzebował zebrać myśli...
Zbliżył się ku niemu, i rękę jego ująwszy, pocałował ją.
— Posłuchaj mnie, rzekł, nie sądź i nie potępiaj. Nie jestem winien, choć ci się takim wydam. Wysłuchaj i zrozumiej, bądź cierpliwy; zawyrokujesz później, czy syn twój jest występnym — czy ofiarą jakiejś fatalności niepojętej.
Starzec nic nie odpowiedział.
Głosem słabym z początku, Celestyn począł od pierwszych swych lekcyj w domu księżny i pierwocin tego stosunku, w który go niepohamowana w swych fantazyach księżniczka wciągnęła... Nie taił nic... aż do ostatniego swojego kroku, o którym ojciec był uwiadomiony; naostatek z największemi szczegółami opisał mu tę scenę — w której odegrał rolę tak bierną na inną się zdobyć nie mogąc.
— Cóżem miał uczynić? Przyznaję się — dodał — kochałem ją i kocham, alem ani jej, ani nikomu w świecie nie dał tego poznać. Zobaczywszy ją chorą, wymizerowaną, bladą, nieszczęśliwą, nie mogłem zdobyć się na opór, obawiając się najgorszych skutków... Jeżelim winien... to winna natura moja, która mi siły nie dała do tak strasznej walki z sercem kobiety... Odepchnąć jej nie umiałem.
Spuścił głowę — głos mu osłabł.
Stary słuchał pogrążony, i począł płakać, żywo ocierając łzy... Nie mówił nic długo... Skinął ręką...