Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uderzyło to Leokadyę.
Jeść nie chciał nic. Im dłużej się przeciągało oczekiwanie, a zbliżał się bardziej wieczór, tem stary niespokojniejszym się stawał. Córka napróżno mu tłómaczyła, że Celestyn często się spóźnia, i że w tem nic tak nadzwyczajnego nie ma...
Pani Monika już gotowa była, widząc ten niepokój mężowski, wyjść szukać syna; ale Leokadya przekonała ją, że to byłoby próżno, bo nie mieli żadnej wskazówki, gdzieby znaleźć go można.
Zmierzchać zaczęło, a Celestyna nie było jeszcze; stał się wieczór, nadeszła noc prawie, ucichło przedmieście, ruch ustał... Leokadya wybiegała ciągle na próg, — nie można się go było doczekać. I ją już trwoga ogarniać zaczynała. Wychodziła aż w ulicę sama, nie wiedząc czemu strwożona i drżąca... Opóźnienie Celestyna właśnie dnia tego dawało jej wiele do myślenia.
Już zrozpaczyła prawie czy powróci, gdy usłyszała w dali turkot wózka, a potem szybkie kroki. Po chodzie poznała brata, i aby go uprzedzić, daleko wybiegła naprzeciw. W istocie on to szedł krokiem powolnym, opieszałym — przystając. Zobaczywszy siostrę, jakby zawstydzony zbliżył się do niej.
— Ojciec chory powrócił z miasta zawołała rzucając mu się na szyję. Nie pamiętam go tak niespokojnym jak dziś; jesteśmy przerażeni — dopytuje ciągle o ciebie...
Celestyn stanął.
— O mnie? wyjąknął trwożnie.
Siostra, która twarzy jego po nocy nie mogła