Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszaj się do tego... Niepotrzebniem ci może pośpieszył to zwiastować, alem wytrzymać nie mógł.
To mówiąc milczącego poklepał po ramieniu, popatrzał na niego z politowaniem, ścisnął jego rękę jak martwą leżącą na stole i wyszedł.
P. Joachim chciał co najprędzej powracać do domu, spodziewając się tam znaleźć Celestyna — burzył się cały i buchał gniewem... O piechotnej wędrówce na Pragę mowy być nie mogło: choć nie miał zwyczaju tego, musiał posłać po dorożkę, i z ciężkością wsiadłszy do niej, ruszył do domu...
Dorożka zajeżdżająca przed dworek była rzeczą tak niezwykłą, że Leokadya wybiegła przelękła naprzeciw ojca, domyślając się przypadku czy choroby. P. Joachim siedział w niej tak blady i zesłabły, że na zapytanie córki, przyznał się, iż mu się źle zrobiło...
Nie chciał wyznać co go tak przygnębiło. Z pomocą córki powoli wszedł do dworku, na którego progu już i żona stała, niespokojnie pytając i ręce łamiąc.
Stary miał oblicze człowieka w istocie chorego, zmienił się strasznie. Zaprowadzono go do pokoju, w którym dwie troskliwe kobiety wymogły, aby się położył. Skarżył się przed niemi na zawrót głowy...
Spytał cicho i nieśmiało o Celestyna; odpowiedziano, że dotąd nie powrócił...
Pani Monika wierząca w rumianek, natychmiast poszła gotować, a Leokadya przy ojcu została.
P. Joachim choć się starał uspokoić i nie dać poznać nic po sobie, zdradzał się oglądaniem ku oknom i pytaniem o syna.