Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doskonale i kilka innych — mówił Eustaszek... Oprócz francuzkiego, angielski, włoski, niemiecki...
— Urodził się na pedagoga... mruknęła hrabina.
— A Jadzia na niebieską pończochę — wtrącił Tymoleon...
— Niepojęta rzecz! mruczał ks. Herman... No — książki może lubić — mniejsza o to, ale professora sobie brać na małżonka!
Znaleziono to dowcipnem, a że ks. Hermanowi coś dowcipnego powiedzieć prawie się nie trafiało, milionerowi zaś każdy chciał dworować, podniesiono głośno to wyrażenie. Książę spojrzał na Wejdenreicha, jakby mówił:
— A co?
Akolita aż w ręce klaskał.
Wieczór zszedł na paplaninie, na przypuszczeniach, i w końcu prawie wszyscy, oprócz milczącego opiekuna, zgodzili się na to, że skandal jest przykry — ale do skutku przecię nie przejdzie.
— Namyśli się sama — mówiła hrabina — ja wam ręczę... niech mi tylko matka do pieszczoszki nie broni przystępu... Zobaczycie...
Ks. Marcin nic nie mówiąc, patrzał na nią z pod oka. Zdawał się mówić: — Zobaczysz!!
Nazajutrz hrabina Roza, przygotowana już do rozmowy z Jadzią, zajechała przed ganek pałacowy. Księżna czekała na nią w salonie, z twarzą bladą i pomieszaną. Uściskała ją bardzo czule.
— Moja droga Rozo, szepnęła: błagam cię, proszę — Jadzia jeszcze bardzo osłabiona... nie... rozdraźniaj jej, bądź łagodną...