Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem tegoż dnia piorunowa wieść o zaręczynach księżniczki z jakimś guwernerem, synem jakiegoś rządcy, chłopcem ubogim, bez rodziny, bez stosunków, — zgromadziła wszystkich bliżej lub dalej z księżną połączonych w domu markizowej Żuliety...
Wprawdzie rzecz się zdawała nieodwołalnie skończona, uświęcona pośrednictwem matki, przytomnością opiekuna — lecz była tak monstrualną, tak oburzającą, tak upokarzającą dla wszystkich, tyle rachub w niwecz obracała, że począwszy od księżny samej gdy ochłonęła, nikt jeszcze wierzyć nie chciał, aby się to w istocie stać mogło...
Jednozgodnym instynktem familia zbiegła się wieczorem, do przyjaciółki ks. Eufrezyi.
Przez cały dzień szeptano sobie do uszu nieprawdopodobną powieść, którą ks. Marcin wyszedłszy z pałacu, rozniósł po krewnych i powinowatych. Obwiniano matkę, zadawano nieporadność i ciemięgowstwo opiekunowi, gniewano się na księżniczkę — ostatecznie konkludowali najzaciętsi: — nic z tego nie będzie! Od ołtarza się ludzie rozchodzą... Są sposobów tysiące, potrzeba zapobiedz...
Oprócz już nam znanych osób: Żuliety gospodyni domu, — matki, która zostawiwszy na straży pannę Klarę przy córce, zbiegła żalić się, narzekać i tłómaczyć do przyjaciołki, — prócz ks. Marcina obwiniającego teraz wszystkich, aby siebie uniewinnić, ks. Eustachego drwiącego po cichu z tej przygody, którą