Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odetchnęła nieco.
— Najprzód proszę codzień i to najmniej raz, koniecznie mnie odwiedzać. Powtóre, wcale się nie zrażać tem, że kochana rodzina krzywo na nas, na was i na mnie, patrzeć będzie. Co się tycze wszystkich drobnych szczegółów, ja biorę je na siebie...
Szybko zaczęła szeptać różne przestrogi i rady, tak jak jej na myśl przychodziły, — śmiała się głośno, i — na ostatek kazała Celestynowi odejść, bo czuła się już tak silną, że wstawać chciała.
Nazajutrz miał się stawić. Gdy odchodząc całował ją w rękę, pochyliła się i na czole gorący złożyła pocałunek.
Upojony wyszedł od niej Celestyn. Niemałym nabawiało go strachem spotkanie w salonie matki i ks. Marcina. Zdaje się, iż za wczasu unikając tego przykrego zetknięcia się, uciekli do bocznego gabinetu, którego drzwi były zamknięte. Tak więc Kormanowski mógł się wysunąć nie widząc nikogo, i odetchnął swobodniej, gdy się znalazł w ulicy.
Lecz co go czekało w domu?