Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nów, objeżdżała klasztory, odbywała odpusty i potrosze bawiła siebie malarstwem i muzyką, ale muzyka w apartamentach jej częściej brzmiała modlitwą niż wesołością, rozmowy zamiast się żywić zabawnemi plotkami miejskiemi schodziły na opowiadaniu o cudach, o żywotach świętych i t. p.
Złośliwość, dowcip odzywać się tu nie śmiały.
Niezbyt zrazu wyraźnie, powoli, w początkach już dwa obozy króla i królowej oddzieliły się od siebie i nabrały nieprzyjaznego charakteru.
Ci, co tak gorliwie prowadzili Marję na tron, postrzegli, że popełnili błąd i zawiedli się na niej.
Pani de Prie z płochością godną czasów regencji, które ją wychowały, odzywała się z gniewem:
— Jeżeli królowa nie potrafi być taką, jakiej nam potrzeba, ha! wszakże w Rzymie równie rozwód jak dyspensa wyjednać się daje...
Książę Bourbon głową potrząsał.
— Król słuchać jej nie chce, — mówił — to prawda, nie daje się mieszać do spraw publicznych, ale niemniej szanuje i wymaga, aby świat ją szanował; — gdyby silniejszą wolę okazała, byłby uległ...
Naostatek kończyło się to na obwinianiu kardynała, który królowej szkodził, zniechęcał do niej, ostrzegał... Trzeba się więc było pozbyć koniecznie kardynała.
Codzień na to nowy środek obmyślano, ale nazajutrz okazywał się nieprzydatnym lub śmiesznym.
W obozie Bourbona, który coraz fałszywszemi krokami czynił się niepopularnym i zniechęcał wszystkich, rosła niecierpliwość.
— Bądź co bądź, — mówił Bourbon — potrzeba grę uczynić jasną. Daliśmy królowej dosyć czasu do przygotowania się, musimy żądać, aby wystąpiła stanowczo.