Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dopiero, gdy się ludzie jej uśmiechną, toć szczęście!
Chleba mi za pieśń każdy da, a wody pełno. — Wolę ja gęślarzem niż Leszkiem być, a czasami jak w gęśl uderzę, jak zanucę im pieśń, tom ich pan, bo moje króluje im słowo i polecieliby za niem, choć na stos!
E! kneziutku nieboże, weź sukmankę i gęślę, lepiej ci będzie: tyle szczęścia, co jest w pieśni, co prześpiewa się i prześni!
Machnął ręką wesoły starowina i popatrzał na Mirka.
— Nie uwierzysz! — tak i ze mną bywało, ażem doznał!
Jeśli ci się zda, że w łaźni na najwyższej ławie najlepiej siedzieć, to — poć-że się, nieboże!
I śmiejąc się, a pokłoniwszy, do drzwi poszedł.
Czapla, który tu teraz nietylko Podczaszym, ale wszystko-wszystkiem chciał być, więcej już ludzi nie dopuszczał, widząc, że na śmierć mu Mirka zmęczyli. Stoły nawet dla gości osobno kazał wystawić, aby kneź sobie wypoczął samnasam, to jest z nim.
Służył mu, podając jadło i nalewając do kubka.
— Miłościwy mój — odezwał się, gdy już kasza i zwierzyna precz poszły a orzechy i miód na stole zostały tylko; jakom dawniej wam prawił, tak i teraz muszę: trzeba się o żonę starać.