Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

no wyglądacie, abym potem wiedział co z was owa czapka zrobiła!
Żal mi was!
Ruszył trochę barkami.
— Myślicie sobie: oto durny starowina! O, nie! Ja byłem takim Leszkiem i kneziem jak wy; panowałem — popytajcie ludzi. Dojadło mi to, i, żem dzieci ni żony nie miał, jednego dnia podparłem kołkiem bramę gródka, powiedziałem w progu:
Zdrów sobie pana szukaj — i poszedłem w świat.
Tak mi lepiej; do kneziowstwa-bym nie wrócił, choćby mi dziesięćkroć większe dawano niż twoje. Nie wiesz, nieboże, coś sobie biedy napytał.
Męczą cię od rana dziś radami; jutro przyjdą ze skargami; nie dadzą ci tchnąć, nie pozwolą spocząć. Osądzisz ostro, toś oprawca; podarujesz winę, toś słaby i miękki.
Skubać cię będą żywym z pierza, aż i życie wyskubią.
A ja sobie z gęślą moją, (tu brzęknął w nią) ruszam w świat, sam se pan, jak oczy zajrzą, wszystka ziemia moja. A cóż? nie zieleni się ona mnie i nie kwitnie?
Com gnił na gródku, teraz idę do coraz nowych ludzi, po drogach nowych, aż się dusza widowisku raduje. Siędę w lesie i zagędę sobie, pieśń ułożę, jakby mi kwiat z piersi wykwitnął. Toż radość