Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeszcze to Mirkowi uchodziło, co Leszkowi nie przystało.
Kneź żonę musi mieć, a choćby obyczajem starym i dwie i trzy, dopiero ludzie będą spokojni. Na nieżonatego z obawą każdy patrzy, aby, jak to się nieraz trafiało, nie porwał mu młodej żony albo dziewki.
Od wczorajszego dnia mi rają dla ciebie różne, krasawice i młodziusieńkie, co je matka ledwie na gniazdku wychuchała.
Każdy-by ci teściem rad być i razem ucho mieć.
Mirek oczy spuścił.
— Czaplo miły, rzekł — nie może to być; jeszcze mnie ten upiór za serce trzyma; nie zapomniałem Lublany.
Znak to, że ona się jeszcze biedna kędyś po świecie tuła.
Oburzył się stary.
— A? toćby Czerniak dobrze zrobił, żeby jej serce osikowym przebił kołem, aby się raz wasza męka skończyła...
Pobladł Mirek.
— Nie mówcie tego! nie mówcie! — zawołał. Wolę sam cierpieć, niżby się jej co stać miało, choć upiorem przeznaczono być nieszczęśliwej!
— Gdybyście kneziem od wczora nie byli, przerwał zagniewany Czapla, rzekłbym wam, że nie-