Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

momencie oni są górą — są potrzebni i ci, którym się kłaniali, od nich zależą.
Przykry obrazek w oficynie stanął przed oczyma wchodzącego tu Horpińskiego. Prawnik i urzędnik, zrana nieco papierów przetrząsnąwszy, po obiedzie potrzebowali wypoczynku i czekali na jakieś informacye, przy butelce wina, (którego sobie obficie dostarczać kazali), grając w karty.
Pan Radca Dworu Barański i Mecenas Pawłomorski — ludzie obaj średniego wieku — jak znaczniejsza część dorobkowiczów, którym los odmówił wszystkiego zamłodu — lubili teraz zażywać pomyślniejszej doli.
Radzca był wzrostu więcej niż średniego, silny, rumiany, i żeby mógł być pięknym mężczyzną dla panien miejskich, brakło mu tylko kawałka jednej nogi. Nakuliwał trochę, porównywając siebie z tego powodu do Byrona, bo zresztą nic z nim wspólnego nie miał.
Właściwie do pięćdziesięciu lat, choć myśmy go dorobkowiczem nazwali, nie dorobił się nic — bo niepomiernie używał i miał do kart namiętność.
Człowiek był zresztą dobry, dosyć roztropny — wykształcenia miał niewiele, więcej nieco doświadczenia, a sztukę życia opierał na tem, aby, nie narażając się zbytnio nikomu, wyzyskać każdą sposobność dla siebie. W przystępie jakiejś