Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z mamą powinnam być szczerszą — rzekła. — Nie kocham się w nim — ale, że bardzo go kocham, lubię, szacuję, że mi jest sympatycznym i że — wyszłabym za niego, gdyby mnie chciał — to nie ulega wątpliwości.
Zawierska zbladła i ręce się jej załamały.
— Misieczku! — zawołała — zabijasz mnie.
Michalina przypadła do matki, objęła ją za szyję i całować zaczęła.
— Matuniu kochana — szepnęła — nie trwóż-że się, proszę... Mówię ci, co myślę i czuję, ale wiem, że to jest niepodobieństwem.
Do tego człowieka wszystko mnie pociąga — jego wyższość umysłowa, powaga, takt — rozum — a więcej niż to — jego smutek, coś tajemniczego, co go okrywa... jakaś nieuleczona tęsknica, którą nosi w sobie.
Uczuciu temu nie mogłam się obronić — nie taję się z niem.
Widząc, że matka nerwowego jakiegoś drżenia dostała, Misia przestała mówić, a zaczęła ją pieścić.
— Jeżeli już tak daleko rzeczy zaszły — poczęła Zawierska — uścisnąwszy córkę — wszystko ci powiedzieć muszę. Nitosławski — zwierzył się tu niektórym osobom z domysłu — jak się zdaje — bardzo uzasadnionego — iż ten Horpiński jest... jest...