Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu otarła chustką twarz matka i szepnęła oglądając się.
— Ojciec Nitosławskiego miał jakiś romans z prostą ukraińską dziewczyną. Mówią, że się z nią ożenił, ale małżeństwo to zostało rozerwane i unieważnione. Horpiński ma być synem tej chłopki. Dla tego jest tak okrutnie do Wacława i brata jego podobnym.
Słuchając tego zwierzenia się matki, Michalina stała wyprostowana, blada, z oczyma zaiskrzonemi, cisnąc ręką piersi — poruszona tak, że Zawierska się ulękła.
Przerwała nagle:
— Niech mama mówi — proszę — odezwała się Misia — słucham. Naturalnie, obchodzi mnie los tego człowieka, alem rada, że wiem o tem.
— Pojmujesz więc — dodała Zawierska, że gdy o nim takie wieści chodzą...
— Które pan Wacław rozpuszcza — wtrąciła pogardliwie Misia. — Mama to znajduje z jego strony szlachetnem?
— Zmiłuj się! — przerwała Zawierska. — Prawda ta, czy bajka, jest nadzwyczaj niemiłą.
— Cóż w tem ten biedny p. Sylwan zawinił? — rzekła Michalina — ja nie widzę! Przypuszczam, że tak jest w istocie, jak p. Nitosławski mówi. — Obudzą to większe jeszcze współczucie dla nie-