Pierwszego czwartku natłok był wielki. Pani Zawierska wiedziała, że tego dnia miał być przez hrabiego Antoniego zaprezentowanym Wacław Nitosławski, ale nie oznajmiła o tem córce — nie chciała jej uprzedzać — obawiała się; projekt wydawał się jej bardzo nęcącym, pragnęła, aby mógł przyjść do skutku, lękała się ze swej strony zaszkodzić temu jakim krokiem fałszywym, wolała więc pozostać neutralną.
Oczy jej jednak często się ku drzwiom zwracały, serce biło żywo.
Nitosławskiego nie było jeszcze, gdy Horpiński wszedł do salonu, i Misia z poufałością dobrej przyjaciółki, z uśmiechem wdzięcznym na ustach wystąpiła kilka kroków na powitanie go.
Zdala widziała matka, jak się jej twarzyczka rozjaśniła — jak ochoczo podała rękę i jak, zwykle ponury, zadąsany, surowy, p. Sylwan na widok jej rozweselił się i odmłodniał.
Pomówili z sobą krótko, przybywający goście ich rozdzielili. Horopiński się usunął. Drzwi się prawie nie zamykały.
Trochę późno już ukazał się w progu hrabia Antoni, dobry, miły, ale nieznaczący człowiek, którym się wszyscy posługiwali, a on chętnie służył każdemu.
Prowadził on za sobą, starannie bardzo, zangielska ubranego, trochę sztywnego p. Wacława
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/6
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.